
Co z dziećmi, które nie rozumieją agresji rówieśników?
Lea jest dzieciakiem o spokojnym temperamencie. Ręki nie przyłożyliśmy do takiego rozwoju wypadków, taki typ nam się trafił – po prostu. Wiadomo, zdarza jej się coś spsocić, ciągle gada, nienawidzi sprzątać, miewa humory, ale jest kompletnie odarta z agresji.
Jako niemowlak właściwie nie płakała, przesypiała noce, niewiele marudziła. Nigdy nie zrobiła awantury w sklepie (przysięgam!), nie otworzyła żadnej szuflady (naprawdę!), nie ściągnęła obrusu, nie biła, nie szczypała, nie pluła, nie gryzła, nie miały fazy wszystko na nie, nie walczyła o zabawki. Na dokładkę, bez obaw odczepiała się od matczynej spódnicy, eksplorowała, podróżowała: wycieczki, wakacje u babci, potem kolonie. Bez mrugnięcia okiem, bez chwili zawahania. No po prostu złote dziecko. Z niedowierzaniem przysłuchiwałam się opowieściom koleżanek, których pociechy przyprawiały matki o zaburzenia dwubiegunowe. Wydawały mi się to historie wyssane z palca lub spowodowane jakimiś deficytami, których owe dzieci najwyraźniej musiały doświadczać. Cóż, horyzont miałam wówczas ograniczony, nie znałam zbyt wielu dzieci, poza moim. Moje dziecko również nie znało zbyt wielu dzieci, poza tymi z podwórka. Aż w końcu nadszedł czas przedszkola, poszerzania społecznych kręgów a wraz z nim pierwsze problemy natury obyczajowej: ktoś kopnął, ktoś powyzywał od głupków, ktoś wyrwał zabawkę. Norma.
Ale nie dla Lei.
Dla Lei to nie była norma, ona klasyfikowała te zachowania, w najlepszym wypadku, jako sposób okazania jej antypatii, w najgorszym i jednocześnie najczęstszym- formę niezrozumiałej agresji. Zresztą, trudno było się z nią nie zgodzić, bo jeśli ktoś coś zabiera, ktoś obraża, ktoś używa siły to znaczy ni mniej, ni więcej jak to, że ten ktoś stosuje przemoc. I o ile my, dorośli, rozumiemy, że to jeszcze proces nauki, że to jeszcze czas kształtowania, próbowania, znajdowania granic, o tyle Lea tego zupełnie pojąć nie mogła a ja nie znajdywałam słów, którymi mogłabym jej to wytłumaczyć.
Empatyzowałam się z nią. Jakby ktoś atakował mnie, oczekiwałabym reakcji, wymierzenia sprawiedliwości, powstrzymania oprawcy. Tymczasem, w jej świecie nic takiego się nie wydarzało, bo to przecież tylko dzieci. Bo dzieci tak mają. Bo Wojtuś nie jest agresywny, tylko nie radzi sobie z emocjami. Serio? Wyobrażacie sobie, że stoicie na środku centrum handlowego a ktoś podbiega, kopie Was w kostkę, łapie za włosy, wyrywa WASZĄ! czapkę, rzuca kamieniem w głowę a przyglądający się temu policjant wzrusza ramionami i mówi z uśmiechem: nie bój się, nic się nie stało, on po prostu ma kiepski dzień? Albo czasem ten policjant zareaguje, pokiwa palcem, pouczy krótkim: tak nie wolno, zobacz pani jest przykro. Po czym wypuści oprawcę z objęć, by ten mógł raz jeszcze sobie poużywać. To teraz wyobraźcie sobie, że zdarza się Wam to nagminnie. Dochodziło do kuriozalnej sytuacji, w której mówiłam do własnego dziecka: jak ktoś Cię uderzy, to mu oddaj. Ja ją wręcz do tego namawiałam. I nadal uważam, że to nie najgłupsza metoda. Powiecie, że agresja rodzi agresję? Nie. Ja patrzę na to inaczej. Jak ktoś Cię atakuje, to się bronisz. Kropka. Najlepiej werbalnie – wiadomo, ale jak do kogoś nie dociera i dalej okłada Cię pięściami a wokoło nikt należycie nie reaguje, to sadzisz mu krótką, pacyfikującą prostą. Gorzej, jeśli ten ktoś będzie próbował walczyć dalej, gorzej – jeśli będziesz silniejszy. Wtedy krzyczysz, krzyczysz w niebogłosy. Niech on płacze, niech się skarży, niech go tłumaczą, miałeś rację. Działałeś w obronie własnej, bo nikomu, w żadnym wieku, nie wolno stręczyć innych.
Zdarzały się sytuacje, w których miałam ochotę podejść do takiego dziecka, spojrzeć srogo w oczy i zrobić: buum! Albo szepnąć, że jak jeszcze raz tak zrobi, to będzie miało do czynienia ze mną. Wyobrażałam sobie wielokrotnie, że wymykam się powszechnym normom i sadzę takiemu gnojkowi kopniaka w tyłek. I to wyobrażenie sprawiało mi radość. Po prawdzie jednak, byłam na skraju wyczerpania, ponieważ z jednej strony rozumiałam ból własnego dziecka, z drugiej – zdawałam sobie sprawę, jak niewiele mogę w tej sytuacji zrobić i jak, w sumie, niewiele mogą zrobić ci drudzy rodzice.
Przerażała mnie jednak i nadal przeraża ogólna znieczulica i społeczne przyzwolenie na przemoc u dzieci. Kompletnie nie wiem, jak sobie z nią radzić. Zastanawiałam się nad tym wielokrotnie: obarczać ofiarę i wymagać by była wyrozumiała? To mi się w głowie nie mieści! Zostawić bieg spraw samym sobie? Jaki wówczas dam mojemu dziecku przykład? Jaką dam Jej naukę? Że, w określonych przypadkach, może dać się prać? Obrażać? Opluwać? Niedoczekanie!
Szczęśliwie ten czas w naszym życiu już minął. Lea jest w wieku szkolnym, trafiliśmy do fajnej, kameralnej placówki edukacyjnej, w której epizody agresji wśród dzieci są niezwykle rzadkie lub sprawnie gaszone przez pedagogów. Nie zmienia to jednak faktu, że pytanie pozostało bez odpowiedzi: co robić z agresywnymi, obcymi dziećmi?