
Świat powiedział: jesteś fajna.
Gdybym miała wskazać najfajniejszy czas mojego życia, to bez chwili zawahania powiedziałabym, że wszystko, co przydarza mi się po trzydziestce. Nie żeby wcześniej nie było fajnie. Było. Ale jakoś dopiero po trzydziestce poczułam się w tym życiu jak ryba w wodzie.
Czemu? Bo mój cellulit przestał nagle wskazywać na zaniedbanie lub chorobę a stał się, w umęczonym procesie oswajania, naturalnym współtowarzyszem dojrzałego wieku. Bo fakt, że nie czerwienię się w sex shopie przestał być wątłą poszlaką mego rzeczonego wyuzdania i lubieżności, a zaczął budzić respekt stojących w kolejce zakłopotanych nastolatek, które spojrzeniem gratulują mi próby ratowania upadłego już pewnie libido. Od teraz, samotna wyprawa motocyklem nie świadczy o moim młodocianym braku wyobraźni a jest godnym pozazdroszczenia wyczynem, na jaki stać tylko najodważniejszych. Wszechobecny syf w chacie nie wskazuje na skłonności do bałaganiarstwa, a oznacza ni mniej, ni więcej, jak to, że najwyraźniej nie jestem nudna, bo wolałam poświęcić czas na czytanie niż jeżdżenie po podłodze ze szmatą. Natomiast brak orgazmu przestał być świadectwem, że coś jest nie tak z naszym wzajemnym pożądaniem, teraz stał się, zarezerwowanym dla nielicznych, certyfikatem potwierdzającym praktyczne umiejętności z zakresu tantry i kamasutry. Zresztą, jaki brak orgazmu? Po trzydziestce?
Jak to się stało, że nagle świat odpuścił mi a ja światu? Miłość, drodzy, za wszystko odpowiedzialna jest miłość. Po latach nieśmiałych podchodów, wysyłania niezrozumiałych sygnałów i niepodpisanych Walentynek, świat wreszcie zdobył się na pierwszy krok, mrugnął do mnie okiem i powiedział: jesteś fajna. Ja natomiast nie pozostałam światu dłużna. Z zalotnym uśmiechem, gracją, wypracowywanym latami seksapilem wyszeptałam: z Tobą też nie najgorzej. Tak między nami zaiskrzyło, zaczął się najgorętszy romans mojego życia. A musicie wiedzieć, że taki świat ma wszystko, w co powinien zostać wyposażony partner wymarzony. Potrafi po męsku ocierać łzę, w zdecydowany sposób się zawahać, dokończyć zdanie, o którym nawet nie zdążyłam pomyśleć. Zna każdy szczegół mojego ciała i wie, że bardziej lubię prawą aniżeli lewą nogę. Nie muszę się dla niego stroić, malować, odmładzać. On najbardziej kocha moją lwią bruzdę i powyciągany, podziurawiony, stary dres. Codziennie rano budzi mnie słowami: bierz co chcesz, wszystko dla Ciebie mam. A ja codziennie rano wstaję, posyłam mu buziaka i odpowiadam: dziękuję, miły, wezmę tylko to, czego naprawdę potrzebuję. Resztę zostaw dla innych.
Taki świat, drodzy, to skarb.
Dziś ponoć Święto Niewyznanej Miłości (ponoć, bo gdzieś przeczytałam a teraz nie mogę potwierdzić). Wyznajcie więc sobie ze światem miłość i żyjcie długo i szczęśliwie.
Albo po prostu, wyznajcie niewyznaną dotąd miłość komuś, komu się ona należy.
Tadaaam.